Data: 10/07/2019
Jeśli ktoś czytał mój wczorajszy wpis, teraz może już tylko zerknąć na kilka ostatnich akapitów.
W sezonie wakacyjnym wybieram inne przyjemności niż taniec. Dlatego po miło spędzonym czasie w Wenecji, na „Niżyńskiego” w choreografii Johna Neumeiera, choć spektakl jest genialny, wybrałam się z poczucia bliżej niezdefiniowanego obowiązku. Projekcja w wykonaniu Hamburg Ballett odbyła się w piątek na dziedzińcu Zamku Królewskiego w Warszawie w ramach 19. Festiwalu „Ogrody Muzyczne”.
W Wenecji od tańca do końca się nie uwolniłam. Oprócz od dawna planowanej i teraz zrealizowanej wizyty na grobach Siergieja Diagilewa i Igora Strawińskiego, znajdujących się na przeuroczej wyspie San Michele (tuż obok ich kwatery pochowany też został – jak się okazało – Josif Brodski), zwiedziłam słynny Ca’ d’Oro. Pałac jest położony tuż nad Canal Grande; jedną z jego właścicielek była Maria Taglioni, której postać pojawiła się na tym blogu przy okazji moskiewskiej transmisji „Sylfidy”. Dostała go w prezencie od księcia Aleksandra Trubeckiego i niestety w pamięci Wenecjan wybitna balerina niechlubnie się zapisała jako dokonująca aktów wandalizmu persona, nieczule, aczkolwiek cudzymi rękami, niszcząca najcenniejsze elementy tego cudownego wnętrza, takie jak gotyckie schody i bogato zdobione balkony. Na szczęście, w 1894 r. obiekt został przejęty przez barona Giorgio Franchettiego, który przywrócił mu historyczny wygląd, zgromadził cenną kolekcję dzieł sztuki, a w 1916 r. przekazał Ca’ d’Oro władzom państwowym. Dziś funkcjonuje jako Galleria Giorgio Franchetti alla Ca’d’Oro.
W Teatro La Fenice obejrzałam wystawę „Pina, Pina”, dość kameralną ekspozycję, zrealizowaną 10 lat od śmierci Piny Bausch, składającą się z kilkunastu zdjęć i plakatów nawiązujących do występów artystki w Wenecji. Nie odmówiłam też sobie wycieczki na Lido – miejsca kojarzącego się ze „Śmiercią w Wenecji” Tomasza Manna i kultowym już filmem Luchino Viscontiego, a baletomanom również z baletem Johna Neumeiera pod takim samym tytułem i Baletami Rosyjskimi Siergieja Diagilewa. Jego członkowie, w tym Leon Wójcikowski, uwielbiali wakacje w Wenecji i plażę nad Adriatykiem. Diagilew spędzał w niej mnóstwo czasu nabierając energii do kolejnych przedsięwzięć. W zamkniętym, popadającym obecnie w ruinę, choć z nadzieją na remont Hotelu Des Bains, w którym rozgrywa się akcja powieści Manna, spędził ostatnie dni życia. Niżyński był jego genialnym tancerzem, choreografem, podopiecznym, kochankiem, który w 1913 r. porzucił go dla Romoli de Pulszky (nawiasem mówiąc wiadomość ta dopadła Diagilewa w Wenecji), a wkrótce potem rozchorował się na schizofrenię. Ostatni raz zatańczył 19 stycznia 1919 r. w hotelu Suvretta w Sankt Moritz w Szwajcarii przed elitarną publicznością składającą się z około 200 osób. Po występie – już chory – zapisał w dzienniku: „Publiczność przyszła się bawić. Sądziła, że tańczę dla uciechy. Ja tańczyłem rzeczy straszne. Bali się mnie i dlatego myśleli, że chcę ich zabić. Nie chciałem nikogo zabijać. Kochałem wszystkich, ale mnie nikt nie kochał, dlatego się zdenerwowałem. Byłem nerwowy i dlatego przekazałem to uczucie publiczności. Publiczność mnie nie kochała, ponieważ chciała wyjść. Wtedy zacząłem odgrywać rzeczy wesołe. Publiczność zaczęła się bawić. (… ) Chciałem dalej tańczyć, ale Bóg mi rzekł: Dość. Zatrzymałem się.” I jak potem wyznał był to dzień jego zaślubin z Bogiem. Wystąpił w czarnym przypominającym piżamę kostiumie i w białych trzewikach. Jedyną scenografią była podłoga pokryta czarno-białym aksamitem ułożonym w kształcie olbrzymiego krzyża. Jego taniec polegał na improwizacji.
To właśnie wydarzenie stało się punktem wyjścia dla baletu Johna Neumeiera. Wykorzystał je, aby w doskonały dramaturgicznie, muzycznie i choreograficznie sposób ukazać pogrążanie się Niżyńskiego w chorobie, przywołując jednocześnie jego największe role i choreografie oraz epizody z życia prywatnego i zawodowego.
Ciąg dalszy zaczyna się tutaj
Największe wrażenie wywarły na mnie dwie sceny. Ta, która nawiązuje do podróży Niżyńskiego do Ameryki Południowej i oświadczyn na statku. Neumeier dokonał w niej doskonałej kompilacji – wykorzystał „Szeherezadę” Nikołaja Rimskiego-Korsakowa (jego rodzina pewnie przewraca się w grobie, mieli już pretensje do Diagilewa i Strawińskiego o dokonanie zamachu na muzykę kompozytora), tytułowy bohater jest faunem (w choreografii pojawiają się cytaty z „Popołudnia fauna”, faktycznie w 1910 r. Niżyński wystąpił do tej muzyki w roli Niewolnika w balecie „Szeherezada” w choreografii Michaiła Fokina), Romola – nimfą, zjawia się też Diagilew. Całość odbywa się jakby we śnie (choć w tym przypadku bardziej w umyśle chorego człowieka); jest to jeden z największych majstersztyków choreograficznych, jaki kiedykolwiek stworzono – wyraz talentu, wiedzy, umiejętności i emocjonalnego zaangażowania w temat (Neumeier jest posiadaczem bezcennej kolekcji pamiątek po genialnym tancerzu, w tym notatek dokumentujących jego twórczość choreograficzną).
I druga, w której wydarzenia I wojny światowej połączone zostały z olbrzymim sukcesem, ale także wysiłkiem fizyczno-emocjonalnym Niżyńskiego i całego zespołu – choreografią „Święta wiosny”. Fragment tańca dziewczyny wybranej na Ofiarę, Niżyński wykrzykujący na krześle rytm (epizod nawiązujący do prób i wydarzeń rozgrywających się podczas owianej skandalem premiery w Théâtre des Champs-Élysées w Paryżu w 1913 r.), wymownie i symbolicznie wpleciony w tę scenę Pietruszka, to kolejny wyczyn dramaturgiczny i choreograficzny, a zapewniam, że jest ich w tym balecie więcej.
Język choreograficzny jest bogaty, zróżnicowany, plastyczny, dobitny, budzący emocje, wymagający od tancerzy wielkich umiejętności technicznych i interpretacyjnych. Skalę trudności i perfekcję wykonania można ocenić na podstawie załączonych zwiastunów. W kompozycji znajdują się odwołania do „Ducha róży”, „Sylfid”, „Karnawału”, „Gier”, „Pietruszki” (Diagilew ukazany jest jako Szarlatan); pojawia się rodzina Niżyńskiego – jego matka Eleonora oraz rodzeństwo – Bronisława i Stanisław. Neumeier nie pominął też Petersburga i wywołania atmosfery Teatru Maryjskiego.
„Niżyński” Johna Neumeiera to balet, który należy oglądać po przynajmniej lekkim biograficznym przygotowaniu. Wtedy można z niego wyciągnąć znacznie więcej. Jedynym moim zastrzeżeniem jest czas trwania spektaklu – wszystkie sceny są wprawdzie genialnie skonstruowane i uzasadnione, ale jest mi jednak cały czas bliska dewiza Fredericka Ashtona – „Rób zawsze balet tak, aby publiczność wychodząc chciała więcej”. Niektóre fragmenty, na przykład pas de deux Romoli i Niżyńskiego w II akcie, powinny być moim zdaniem odrobinę krótsze. Wydźwięk dramaturgiczny byłby jeszcze mocniejszy. Spektakl został zarejestrowany na DVD i Blu-ray. Zachęcam do obejrzenia! Takie balety lubi „konserwatywna publiczność” .
Choreografia: John Neumeier
Muzyka: Fryderyk Chopin, Robert Schumann, Nikołaj Rimski-Korsakow, Dmitrij Szostakowicz
Scenografia i kostiumy: John Neumeier z wykorzystaniem projektów Leona Baksta i Aleksandra Benois
W obsadzie: Alexandre Riabko, Carolina Agüero, Alexandr Trusch, Carsten Jung, Lloyd Riggins, Anna Laudere
Tekst ukazał się na blogu POLITYKI 10 lipca 2019 r.