Data: 19/08/2020
Z wywiadu, który ukazał się ze Zbigniewem Ziobro we wczorajszej Rzeczpospolitej wnioskuję, że nasz minister sprawiedliwości jest mocno oderwany od rzeczywistości.
„Tymczasem w naszym obozie słyszę opinie doradców, że powinniśmy koncentrować się na aspiracyjnych oczekiwaniach zwłaszcza młodego pokolenia, kontynuować próby pozyskania wielkich miast itd. (…) Usłyszałem nawet opinię, że procesy społeczno-kulturowe i demograficzne są nieodwracalne i że kiedyś przyjdzie taki czas, że obóz polskiej prawicy, idąc drogą brytyjskich konserwatystów czy niemieckiej chadecji, będzie musiał przyjąć progresywną agendę kulturową spod znaku LGBT” – mówi. Ale on, nie pozostawiając żadnych złudzeń, co do swojej zaściankowej postawy, broni homofobicznego programu Solidarnej Polski i nie wywiesza – wzorem krajów Europy Zachodniej – białej flagi. Nie zamierza być „letni”, w zamian wybiera wojnę „o naszą polską duszę”. Choć z drugiej strony na żadnej wojnie nie jest, bo przecież „polskie władze nie prześladują osób LGBT”, a on byłby pierwszy, który by się temu sprzeciwił. Co więcej obwieszcza, że „osoby LGBT są bezpieczne i mają zagwarantowane wszelkie swobody obywatelskie”, po czym kontynuując swój ciąg myśli (w jego wywodach można się trochę pogubić), jak gdyby nigdy nic, mówi: „zawetowałem rozporządzenie Unii Europejskiej dotyczące regulacji spraw związanych ze spadkami i dziedziczeniem w związkach partnerskich”, bo była to wg niego próba nieuprawnionego zawłaszczania kolejnej sfery prawnej przez aktywistów LGBT.
„Progresywna agenda kulturowa”, to nic innego jak osiąganie kolejnych stadiów rozwoju, nieunikniony postęp kulturowy, społeczny, myślowy. To stanowcze nie dla rasizmu, dyskryminowania mniejszości etnicznych, seksualnych. To uznanie podstawowych wartości obowiązujących w cywilizowanym świecie i nieustanna praca nad ich przestrzeganiem.
„The recent horrifying incidences of racial injustice in our country, and many others preceding them, are painful reminders of the suffering that has been endured by generations of Black Americans. We recognize that there are devastating consequences to systemic oppression and there is an urgent need for change. (…) We understand that New York City Ballet has existed within a larger system in the ballet field that has historically marginalized people of color and has not recognized the value of diversity and inclusion to our art form” – można przeczytać w wydanym niedawno przez zespół NYCB oświadczeniu.(Ostatnie przerażające przypadki niesprawiedliwości rasowej w naszym kraju, a także wiele innych, które je poprzedzały, są bolesnym przypomnieniem cierpień, jakie znosiły pokolenia czarnoskórych Amerykanów. Zdajemy sobie sprawę, że ucisk systemowy ma niszczycielskie konsekwencje, i że istnieje pilna potrzeba zmian. Rozumiemy, że New York City Ballet istniał w ramach większego baletowego systemu, który historycznie marginalizował ludzi o odmiennych kolorach skóry i nie doceniał wartości wynikających z różnorodności i włączania ich do naszej formy sztuki). Cały tekst jest dostępny: w tym miejscu. A jednym z przykładów takiej pracy u podstaw niech będzie wynik współpracy na odległość choreografa Kyle’a Abrahama i jednego z czołowych solistów NYCB Taylora Stanley’ a – tęczowa choreografia „Ces noms que nous portons”, powstała dla uhonorowania życia „tych, których straciliśmy z powodu koloru ich skóry lub tożsamości”, sfilmowana na Lincoln Center Plaza na zakończenie Pride month (Miesiąca dumy).