Piękne szaleństwo. Kobiety Rudolfa Habsburga

Data: 06/06/2021

Piękne szaleństwo. Kobiety Rudolfa Habsburga

Tekst opublikowany: tutaj 

 

Pierwszy szok: oglądam balet na żywo. Dziwne uczucie po niemal roku spędzonym w globalnym teatrze online, gdzie każdy krok, gest, wyciągnięcie nogi, stopy, ręki, dłoni, spojrzenia balerin i tancerzy podane są na tacy, w zbliżeniach, które na dodatek, jeśli mamy ochotę możemy sobie do woli przewijać i nie zważając na czas cieszyć się ulubionymi, a niekiedy po prostu przegapionymi momentami. W teatrze stacjonarnym trzeba się orientować, szybko podążać za zmieniającymi się w w try miga scenami. A w „Mayerlingu” Kennetha MacMillana nie ma czasu na zastanawianie się: kto, z kim i dlaczego. Wiele łączących się w całość wątków toczy się naraz na scenie, wiele postaci bierze w nich udział. Rudolf i jego nieudane małżeństwo z księżniczką Stefanią, siostra Stefanii Luiza, węgierscy oficerowie i ich separatystyczne dążenia polityczne, relacja Rudolfa z matką, romanse cesarza i cesarzowej, pozamałżeńskie związki ich syna… Zanim zaczniemy się delektować duetami i solówkami trzeba szybko wejść w akcję scen zbiorowych. MacMillan z nich słynął, są rewelacyjnie zbudowane i nie są tylko atrakcyjnymi przerywnikami. Spoilery w formie libretta są więc w tym przypadku konieczne. Bez znajomości szczegółów balet będzie tylko intrygującym, pełnym pięknych tańców obrazkiem. Warto też wcześniej poznać obsadę. Ja oglądałam spektakl w XV rzędzie, w którym przy dobrej widoczności o zbliżenia jest jednak trudno i raczej jestem pewna, biorąc pod uwagę świetną charakteryzację solistek, że nawet wtedy, nie jeden widz może mieć na początku problem, która tancerka jest byłą, a która przyszłą kochanką arcyksięcia.

Drugi szok: oglądam balet i słucham muzykę na żywo. Orkiestrą Teatru Wielkiego dyryguje Patrick Fournillier, nowy dyrektor muzyczny TW-ON. Utwory Ferenca Liszta, wspaniale zaaranżowane przez Johna Lanchbery’ego (jeden z tych przypadków, kiedy wydaje się, że muzyka została specjalnie napisana na potrzeby baletu i tej właśnie choreografii) brzmią doskonale, wspaniale współgrają z nieuchwytnymi werbalnie emocjami towarzyszącymi bohaterom dramatu. Nie mogę też oprzeć się wrażeniu, że akustyka podczas tej premiery była lepsza niż dotychczas.

Trzeci szok: nasz balet jest w coraz lepszej formie. Pandemia jakby wyzwoliła w nim nowe możliwości. Techniczne i interpretacyjne. Jest również lepiej zgrany na scenie, o dziwo dystans zbliżył do siebie zespół i nie miałam, dość często towarzyszącego mi wcześniej uczucia, że każdy tańczy sobie…Wszyscy tańczyli lekko, sprężyście, precyzyjnie, z wyczuciem kreowali swoje role i ruchem opowiadali historię, która doprowadziła do tragicznej nocy w pałacu Mayerling.

W spektaklach baletowych mamy najczęściej do czynienia z pięknym szaleństwem. Najsilniejsze emocje, najbardziej niedorzeczne obsesje, są zjawiskowo pociągające, wzruszają, zyskują inny wymiar. Z teatru wychodzimy z uczuciem sympatii i zrozumienia dla ich nosicieli. Tak też zbudował rolę Rudolfa Vladimir Yaroshenko, przekonująco, naturalnie, bez melodramatycznych, uderzających przerysowań. Słynna scena z rewolwerem i trupią czaszką w pierwszym akcie oraz samobójczy finał raczej u nikogo nie wywołają niechęci w stosunku do kreowanego przez niego bohatera. Tańczył ze wspaniałymi partnerkami: Chinarą Alizadą w roli Mary Vetsery, Yuką Ebiharą jako hrabiną Larisch, Mai Kageyamą jako księżniczką Stefanią, Jaeeun Jung jako jej siostrą Luizą, Rosą Pierro w roli cesarzowej Elżbiety oraz Paliną Rusetskayą jako Mitzi Kaspar. Ich taniec był na najwyższym poziomie; czystość i plastyczność ruchów i póz, praca nóg urzekające. Nie mogę też pominąć Rinalda Venuti w roli stangreta/ trefnisia Bratfischa. Jego fantastycznych solówek długo nie zapomnę, takie popisy można oglądać w nieskończoność.

Do teatru ponownie wybiorę się w przyszłym sezonie. Jednym z pierwszych spektakli będzie na pewno „Mayerling” w kolejnych obsadach.