Ogólne prawdy i taktowne kobiety z klasą. Życie i Netflix

Data: 09/11/2022

Ogólne prawdy i taktowne kobiety z klasą. Życie i Netflix

Czy sprawiedliwość zwycięża w sądzie i czy prawda jest zawsze przekonująca? 

Narracja Tomasza Lisa jest mniej więcej następująca: odszedł z redakcji „Newsweeka”, bo dawno to już zaplanował, na co dowodem są jego rozmowy z dziećmi, którym w ostatnich dwóch, trzech latach opowiadał, że jego praca w „Newsweeku” zmierza do końca. Kiedy więc spotkał się z kolegami z zarządu, postawili jedynie „stempel na papierach rozwodowych” i rozstanie odbyło się za porozumieniem stron. Owszem, wspomina o jakichś skargach, ale tematu nie rozwija, żadnych szczegółów nie podaje. O krążących w przestrzeni medialnej rzeczywistych powodach odejścia mówi ogólnikowo, że są to kłamstwa, półprawdy i oszczerstwa; oskarżycielom po zakończonej kontroli Państwowej Inspekcji Pracy, której wyniki mylnie potraktował jako oczyszczające go z wszelkich podejrzeń „jako chrześcijanin wybacza” i „nie oczekuje przeprosin”. Pozwów o zniesławienie składać nie będzie, zarzuca za to Szymonowi Jadczakowi brak rzetelności, stronniczość, przypisuje mu złe intencje, a nawet żałośnie stwierdza: „pragnienie zdobycia za wszelką cenę rozgłosu musiało być zbyt wielkie, by powstrzymać red. Jadczaka”. Nie tłumaczy też, dlaczego odejście „za porozumieniem stron” odbyło się tak nagle, w trybie można powiedzieć natychmiastowym, bez płynnego przekazania stanowiska, pożegnalnego wstępniaka, kwiatów, szampana, przyjaznego powitania następcy.

Jego wielkim obrońcą jest Jacek Żakowski, którego reakcją na wyważony tekst Rafała Kalukina był w sumie dość infantylny słowotok, opakowany w intelektualny manifest w obronie pro zachodnich wartości, przyozdobiony wyrwaną z kontekstów tabelką, nijak mający się do istoty sprawy, z populistycznym przesłaniem, że oto zazdrośni o talent i pozycję Tomasza Lisa mniej doceniani dziennikarze postanowili przyłączyć się do niepopartej dowodami nagonki, tym samym osłabiając naszą demokrację. Cóż, wciąż mamy wolność słowa, więc i na takie dywagacje jesteśmy w publicznej przestrzeni narażeni. Pozostawmy więc Jacka Żakowskiego na tych naiwnych diapazonach (nawiązując do odpowiedzi Rafała Kalukina) i pozwólmy mu wierzyć, że mobbing, niewłaściwe obyczaje w pracy, przestępstwa molestowania wystarczy zgłaszać, głośno o nich mówić, opisywać, protestować i w ten sposób zmieniać - jeśli nie cały świat, to przynajmniej nasze otoczenie na lepsze. Mnie już naprawdę mało, co zdziwi, zwłaszcza, odkąd przeczytałam na łamach tego samego tygodnika, że osoba, której kulturę pracy zapamiętałam między innymi z dwóch takich to milusińskich odzywek: „Takie buty kupuje się, jak się ma okres”, „Nie taka brzydka ta sukienka, a pani dyrektor mówiła, że chodzisz w starym, ohydnym worku”, została określona mianem kobiety „eleganckiej, taktownej i kompetentnej” (było też chyba jakieś mini party, którego - przynajmniej oficjalnie - pozbawiano Tomasza Lisa). 

„Powiedziałem ogólną prawdę, że tego chciała” - mówi James Whitehouse, bohater „Anatomii skandalu”  (w tej roli Rupert Friend znany też dobrze z serialu „Homeland”) do swojej żony Sophie (Sienna Miller) po zakończonym wyrokiem uniewinniającym procesie. James został oskarżony o gwałt przez swoją asystentkę Olivię Lytton (Naomi Scott), z którą miał trwający pięć miesięcy romans biurowy. Jest urodzonym kłamcą, „już jako mały chłopiec bezwstydnie kłamał w Cluedo i oszukiwał w Monopoly” - wspomina jego matka. „Wychowałaś syna w przekonaniu, że można oszukiwać” - zarzuca jej synowa. A kiedy słyszy odpowiedź „to tylko gra”, celnie ripostuje: „w której doskonalił technikę kłamstwa”. 

Akcja „Anatomii skandalu” toczy się wśród „uprzywilejowanych” sfer Wielkiej Brytanii. Sprawa jest z „wyższej półki”. James, absolwent Oksfordu, jest przyjacielem premiera, cenionym politykiem partii konserwatywnej, ministrem spraw wewnętrznych. Ze swoją żoną Sophie poznali się na studiach, mają dwoje czarujących i dobrze ułożonych dzieci, elegancki dom, niedawno spędzili wspaniałe wakacje na Korsyce. Ich sielsko-anielskie życie zaburza wiadomość, że nazajutrz w mediach pojawią się publikacje o związku Jamesa z Olivią.
Aby zminimalizować wizerunkowe straty, premier przysyła na pomoc swojego rzecznika, specjalistę od public relations. Cyniczny, twardo stąpający po ziemi i trzeźwo myślący Chris Clarke (Joshua McGuire) opracowuje taktykę „odpierania, bagatelizowania, ale bez zaprzeczeń”. James występuje więc przed kamerami i w ujmujący sposób wygłasza mniej więcej taki speach: „Stoi przed wami człowiek, który popełnił błąd. Mój przelotny romans z koleżanką, to brak szacunku wobec mojego małżeństwa i rodziny. A także naruszenie zaufania wyborców”. 
W kategorii błędu traktuje również romans męża Sophie:„Oczywiście, że nie odejdę. Jesteśmy małżeństwem od 12 lat. Nie zaprzepaszczę tego przez głupi błąd” - mówi chwilę po tym, gdy dowiedziała się o nadchodzącym skandalu. Wyrzuca też z siebie, że nie cierpi Olivii, za to, że kłamie i chce się zemścić. Podobne słowa padają z ust matki Jamesa: „To, co ta dziewczyna robi Jamesowi jest niewybaczalne. Mój syn zostanie uniewinniony i wszystko będzie jak dawniej”.

Tak więc czarujący, błyskotliwy, dowcipny, wzbudzający sympatię i zaufanie James, mierzy się ze swoimi problemami (cichym romansem, który ujrzał światło dzienne, co można uznać za małe miki w porównaniu z oskarżeniem o gwałt) w dość sprzyjającym mu otoczeniu. Ma też po swojej stronie premiera, który od niego się nie odcina nawet wtedy, gdy pada podejrzenie, że oprócz Olivii Lytton była w jego przeszłości jeszcze jedna zgwałcona kobieta. Jego lojalność budzi wprawdzie zdziwienie i niepokój Chrisa. Ale kiedy zadaje pytanie: „Ludzie będą się zastanawiać, co na Pana ma”, słyszy odpowiedź: „Może to, że jest niewinny”. Jak krucha i ogólna jest to prawda, dowiadujemy się wraz z rozwojem wydarzeń. 

Wersje Jamesa zmieniają się w zależności od miejsca, rozmówców, słuchaczy i okoliczności. „To był tylko seks”, „pochlebiało mi” „nic nie znaczyło”, „nie kochałem jej i nie kocham” - przekonuje żonę, kiedy są w domu; mówi jej to, co wie, że Sophie chciałaby usłyszeć. W sądzie manipuluje ławą przysięgłych, szybko przyswaja sobie wskazówki obrończyni: „Mój romans z panną Lytton to był błąd. To najgorsze, co w życiu zrobiłem”, „Gdyby inny podwładny opowiedział mi o romansie z podwładną, powiedziałbym mu, dlaczego nie należy tego robić”, „Należy przestrzegać granic”, „Odczuwaliśmy do siebie silny pociąg”, „Polegałem na jej bystrym umyśle”.  W końcu patrząc na żonę wyznaje: „Zależało nam na sobie” i opowiada  jak podarował Olivii na urodziny platynowy naszyjnik z zawieszką w kształcie klucza na znak, że stała się kluczowa i że ją cenił. Zaś w samochodzie, już po rozprawie, próbuje znowu zwodzić żonę -  i tak tłumaczy swoje zachowanie w sądzie: „Ten związek musiał wyglądać na prawdziwy. To była taktyka”, „To był instynkt, ale wiedz, że to nieprawda”. Nie wie, że grunt zaczął mu się już jakiś czas temu palić pod nogami. Po początkowych reakcjach obronnych i wypieraniu prawdy, Sophie zaczyna logicznie oceniać jego postępowanie. Już widzi, że jego „opowieści ciągle się zmieniają”. Zaś w związku z przewijającym się zarzutem o gwałt w czasach studenckich, intensywnie stara się zrekonstruować fakty z przeszłości. Więc, kiedy James ponownie głosi swoje „ogólne prawdy” - „Jakaś przypadkowa kobieta oskarża mnie o przestępstwo”,  „Ludzie są chorzy, pojebani”, „Z jakiegoś powodu ktoś tu kłamie” - trzeźwo mu odpowiada „Patrzę na tego kogoś”.  

Czy sprawiedliwość mogła jednak zwyciężyć w sądzie i czy „prawda jest zawsze przekonująca”? Oskarżająca Jamesa Kate Woodcroft (Michelle Dockery), radca królewski, jego „dobrowolną relację” z Olivią, którą zakończył jak gdyby nigdy nic rzucając na koniec: „Ale jeśli gdzie indziej będziesz czuła się lepiej, popytam innych ministrów”, przedstawiła w super właściwym świetle („brak równowagi sił”, był jej zwierzchnikiem). Zadała mu celne ciosy i wiarygodnie podważyła jego linię obrony (przebiegu procesu, a zwłaszcza szczegółów związanych z młodością Kate Woodcroft nie będę zdradzać, by nie odbierać wrażeń tym czytelnikom, którzy tego serialu jeszcze nie oglądali). Przekonująco wykazała, że  Olivia składając doniesienie więcej straciła niż zyskała, że „są chyba mniej destrukcyjne sposoby wyrażania bólu” i niszczenia kariery kochanka. Ale pomimo tego, ława przysięgłych i tak dała wiarę „ogólnym prawdom” Jamesa i temu oświadczeniu: „Nieetyczne zachowanie jest dla mnie odrażające”. Więc kiedy w domu James wydusił z siebie jeszcze jedną „ogólną prawdę”, a jego kariera ponownie miała nabrać tempa, wymierzeniem sprawiedliwości zajęła się pozbawiona złudzeń Sophie. „To chyba taka korekta kursu. Dla wyższego dobra” - mówi w jednej z końcowych scen już po wyprowadzce z domu. A wcześniej do Jamesa: „Prawda jest dla ciebie jak zabawka i bawisz się nią poprzez wycinanie, pomijanie i półprawdy”.

„Ogólne prawdy”, choć w mniej wyrafinowanym stylu, próbował również głosić Ismael Alvarez. Alvarez to już bohater z życia wzięty, były burmistrz Ponferrady, miasta w Hiszpanii w prowincji León, w 2002 roku oskarżony przez swoją podwładną, radną Nevenkę Fernandez o mobbing i molestowanie, o czym opowiada serial dokumentalny Netflixa: „Nevenka: przerwać ciszę”. Nevenka wygrała wprawdzie proces, ale nie sympatię ludzi i de facto była zmuszona opuścić Hiszpanię. Burmistrz, już nawet po niekorzystnym dla niego wyroku, uznał za „swój moralny obowiązek powiedzieć prawdę” - to, że Nevenka była o niego chorobliwie zazdrosna, że to on z nią zerwał, że nie była gotowa na poważny związek, że to on był nękany, że miała więcej partnerów niż on partnerek, że była chora psychicznie, że dzięki zdolnościom aktorskim i orzeczeniom lekarskim dokonała na nim linczu politycznego. Jego polityczne otoczenie, członkowie partii stali za nim murem. Jedna z radnych miała nawet słyszeć groźby Nevenki, że zniszczy burmistrza. Opinia publiczna uważała, że pięła się po drabinie społecznej, że chciała osiągnąć korzyści osobiste i majątkowe, że przecież mogła odejść i się na mobbing oraz molestowanie nie godzić. „Zmuszali mnie do odejścia, jakbym to ja zrobiła coś złego. Zarzucali mi niekompetencję. Nie mogłam na to przystać” - tak odpowiedziała prokuratorowi. 

„Ogólne prawdy” funkcjonują więc w różnych czasach, kontekstach i okolicznościach. Są pożyteczną przykrywką dla wszelkiej maści mobberów i agresorów, również tych, których metody działania są zawoalowanie brutalne. Ci nawet są bardziej niebezpieczni i jest to zapewne jeden z ważnych powodów, dlaczego sprawiedliwość w sprawach o mobbing i molestowanie rzadko dochodzona jest w sądach. Poszkodowani wiedzą, że po tych typach wszystko spływa jak woda po kaczce, że włos im z głowy nie spadnie, bo z reguły działają w sprzyjającym im środowisku naturalnym (podwładnych, zwierzchników, koleżanek i kolegów z pracy), że wreszcie sprawiedliwość taka jak wymierzona w „Anatomii skandalu” jest w gruncie rzeczy pyrrusowym zwycięstwem, a wygrany proces Nevenki nie zmienił mentalności ludzi.   

„Wtedy, jeśli się odezwałaś, rujnowałaś sobie karierę i życie. Oni stawali się ofiarami, a ty suką, która spieprzyła im życie. Prosto do urzędu pracy i do psychiatry. Nie, dziękuję. Żeby móc spać w nocy, wmówiłam sobie, że to moja decyzja. Ofiara brzmi jak słabość. Użalanie się nad sobą” - to cytat z jeszcze jednego serialu Netflixa „Prywatność”. Wciąż aktualny. Nawiasem mówiąc, sprawca został zwolniony w sposób polubowny. 

 Czytaj też:

Wielki pan, zły człowiek czy nijaki Don Juan?