Data: 19/01/2020
Ciało i wolność. Moda i taniec – tak zatytułowałam mój wpis o paryskim pokazie domu mody „Dior” wiosna/lato 2019. Maria Grazia Chiuri, dyrektorka kreatywna marki Dior, stworzyła wtedy kolekcję inspirowaną twórczością Loïe Fuller, Isadory Duncan i Marthy Graham, trzech kobiet, które na początku XX w. reformowały sztukę tańca. A do pracy nad realizacją pokazu zaprosiła Sharon Eyal, jedną z najciekawszych współczesnych choreografek. Raz jeszcze załączam filmik, na którym można obejrzeć efekt pracy obu artystek. Zachęcam też do wyjazdu do Berlina. W lutym spektakl w choreografii Eyal – „Half Life”, o którym pisałam relacjonując berlińską premierę, będzie ponownie wystawiany, tym razem w Deutsche Oper, a w programie wieczoru znajdują się też choreografie Williama Forsythe’a i Alexandra Ekmana.
Niedawno związki tańca z modą dały o sobie znać w spektakularny sposób w Londynie. Tuż przed świętami okazało się, że słynny projektant Christian Louboutin ceni sobie dziewiętnastowieczny balet klasyczny, nie traktuje tej sztuki anachronicznie jako tematu „zanurzonego w przeszłości” albo „ponurej metafory rzeczywistości”. Dance has always been central to my work – mówi na łamach brytyjskiego Vogue’a – I was inspired by the magic of their performances, and The Sleeping Beauty seemed like the perfect occasion to encapsulate the world of fairy tales and princesses in a shoe. Wprowadził więc do sprzedaży limitowaną kolekcję szpilek wizualnie nawiązujących do treści „Śpiącej królewny”. Pierwszy model, ikoniczna już „The Miragirl”, dostępna na wysokich i płaskich obcasach (w balerinkowym kształcie) została urozmaicona nowymi elementami – kryształkami, jakimi wykańczane są kostiumy baletowe (a dodatkowo w „Śpiącej…” tańczą przecież Dobre Wróżki Drogich Kamieni, więc takie skojarzenia też są uprawnione) oraz troczkami używanymi do wiązania baletek i pointes, tym razem designersko wykonanymi z luksusowego jedwabnego materiału. Z kolei drugi model, „The Sleeping Rose”, odnosi się do słynnej sceny – „Adagio z różą”, tańca Aurory z kawalerami starającymi się o jej rękę, jednej z najtrudniejszych technicznie w klasycznym repertuarze baletowym, i wątku wrzeciona, czyli przepowiedni mściwej wróżki Carabosse (w wersji the Royal Ballet tańczonej przez tancerkę) o uśnięciu księżniczki na wieki. Zdjęcia szpilek można obejrzeć: tutaj.
Join & support (Przyłącz się i wspomóż)
Podczas pobytów w Londynie zawsze rzucały mi się w oczy akcje charytatywne związane ze zbiórkami pieniędzy na utrzymanie i rozwój baletu. Make a donation jest tam na porządku dziennym. Liczą się nawet drobne kwoty doliczane chociażby do kosztów biletów. Buty z kolekcji Christiana Louboutina są już większym wydatkiem, ale warto wiedzieć, że każda sprzedana para oznacza jedną parę pointes dla balerin z the Royal Ballet w ramach programu „Pointe Shoe Appeal".
Jak zawsze namawiam do odwiedzenia butiku internetowego ROH. „Śpiąca królewna” jest dostępna na DVD w kilku różnych obsadach. Ja sobie dzisiaj obejrzałam wersję z Aliną Cojocaru, Marianelą Nuñez i Federico Bonelli. Tancerki tańczą w tutu – krótkiej, sztywnej spódniczce baletowej umożliwiającej im wykonywanie efektownych pas, skoków i piruetów na równi z tancerzami. Historia techniki tanecznej wiąże się zresztą ściśle z historią kostiumu scenicznego. Kiedyś możliwości tancerek występujących w ciężkich sukniach do kostek były mocno ograniczone i dopiero dzięki buntowniczkom, takim jak Marie-Anne de Cupis de Camargo (La Camargo), która odważyła się skrócić spódnicę o kilkanaście centymetrów, mogły oderwać się od ziemi i cytując Voltaire’a „wykazać w tańcu pewność i siłę mężczyzny”.
PS: Trochę to inaczej wyglądało w stacji Fox News. Obejrzałam wczoraj „Gorący temat”. W tym filmie siłą kobiet, odzyskaniem pewności i godności, symbolicznie stała się możliwość noszenia w pracy spodni. Nie chcę bagatelizować tematu, ale mam nadzieję, że konsekwencją akcji #MeToo nie będą teraz dziwne skojarzenia związane z krótkimi spódniczkami, bo nie o mini w tym wszystkim chodzi, która zresztą też ma ciekawą wolnościową historię. Sprawa dotyczy pewnej grupy wysoko postawionych mężczyzn, wykształconych, zdolnych, odnoszących sukcesy, którzy swoją pozycję i władzę wykorzystywali w sposób sprzeczny z prawem i dobrymi obyczajami. Dlaczego pozostawali tak długo bezkarni, to zapewne temat na niejedną pracę doktorską z psychologii i socjologii. Ale w mediach, oprócz molestowania seksualnego, mogą istnieć inne, bardziej lub mniej zawoalowane formy przemocy. A mobbingować mogą nie tylko szefowie, prezesi czy dyrektorzy, ale także sekretarki, dyrektorki i kierownicy działów. Czepiać się można wszystkiego, chociażby „źle zapalonego światła”. Można bezkarnie obrażać, krytykować wygląd, zarządzać krzykiem, tworzyć toksyczną i napiętą atmosferę pracy, demotywować, intrygować. Mobbingiem może być też nierówne traktowanie autorów i lekceważenie tematów, którymi się zajmują. Mobbingiem może być ustawianie autora w roli petenta i stosowanie podwójnych standardów. Obłudą może być gratulowanie tematu, który się wcześniej odrzuciło, a ukazał się w innym dziale. Obłudą i mobbingiem może być bierne oczekiwanie na tematy, które się znowu pod byle pretekstem odrzuci. Przemocą może też być jednostronne, niesprawiedliwe dyktowanie warunków współpracy.
Czytaj też:
Ciało i wolność – moda i taniec